Stanisław Fijałkowski był jeden z ostatnich przedstawicieli śpiewu męskiego na wsi polskiej. Posiadał on wyjątkowy, urzekający, miękki i bardzo bogaty w brzmieniu głos. W jego śpiewie było wszystko. Jak pisze Piotr Dahlig: Stanisław Fijałkowski umie wyważyć indywidualne i zbiorowe, wewnętrzne i zewnętrzne, religijne i świeckie, skoczne i ciągłe, dyskretne i rozgłośne nurty śpiewu tradycyjnego, co w połączeniu z jego osobowością daje świadectwo nadzwyczajnego artyzmu i uroku.
Stanisław Fijałkowski urodził się 21 października 1928 roku w Chrzanowie na Roztoczu. Tu mieszkał całe życie, najpierw w domu rodzinnym z mamą Anną i wujostwem, następnie z własną rodziną – żoną Stefanią i trzema córkami.
Pochodził z bardzo muzykalnej rodziny. Pięknie śpiewała mama pana Stanisława, znanymi śpiewaczkami były jego przyszywana babka Marianna Fijałkowska, a także ciotka Anastazja Sulowska. Kolejnym nauczycielem był dziadek Ignacy, który będąc już wdowcem, często zabierał małego Staszka ze sobą na wesela. Obok wesel, na wsi młodzieńczych lat pana Stanisława, nie brakowało okazji do śpiewu. Spotykano się na piórzaczkach, obieraczkach, zabawach, kolędowano, organizowano majówki.
Pan Stanisław był człowiekiem pracowitym i ambitnym, organizatorem życia społecznego w rodzinnym Chrzanowie. Przez wiele lat był strażakiem, pracował także jako urzędnik w GS.SCH, gdzie kontraktował płody rolne. Był również znakomitym gospodarzem. Niejednokrotnie wspominał o tym, że często pracował w polu i gospodarstwie nocami, by móc pogodzić wszystkie pełnione przezeń funkcje.
Jako młody chłopak o dźwięcznym i donośnym głosie przewodniczył kolędowaniu z „Herodami” i „Krakowskim Weselem”. W roku 2001 odtworzył stroje kolędników i zaprezentował „Herody” na II Ogólnopolskim Przeglądzie Zespołów Kolędniczych w Batorzu. Był prawdziwą skarbnicą wiedzy kolędniczej – wśród całego szeregu kolęd i pastorałek znał aż siedem kolęd życzących dla panien, w tym również dla sierot. Dziś po kolędzie z chrzanowskimi „Herodami”, poznanymi od pana Stanisława, chodzą kolędnicy-adepci z Janowa Lubelskiego, Lublina, Sokołowa Małopolskiego, Przemyśla, a nawet Łomży.
W jego repertuarze obok bogactwa kolęd odnajdujemy unikatowe pieśni sieroce, patriotyczne, religijne, przepiękne pieśni liryczne, które w jego wykonaniu nabierały szczególnego wyrazu. Jego pieśni to także cały rok obrzędowy i cykl życia ludzkiego. Nie brakuje również pieśni żartobliwych i przyśpiewek.
Pierwszą nagrodę w życiu, jak sam wspominał z przymrużeniem oka, otrzymał w pierwszej klasie, gdy do chrzanowskiej szkoły przyjechał wizytator z Janowa Lubelskiego, od którego za śpiewanie dostał torbę karmelków (To były takie jak długopisy te karmelki, nawet takie dobre były).
Stanisław Fijałkowski był śpiewakiem wybitnym, a jakże skromnym, wyważonym, o niespotykanej mądrości życiowej. W sposób szczególny przyciągał do siebie, zachwyconą jego śpiewem i osobowością, młodzież. Uczył swych pieśni w ramach muzycznych Taborów, organizowanych przez warszawski Dom Tańca, w Kocudzy i Szczebrzeszynie, a także na warsztatach organizowanych przez Szkołę Suki Biłgorajskiej z Janowa Lubelskiego. Występował między innymi na Zamku Królewskim w Warszawie, w Studio im. W. Lutosławskiego Polskiego Radia, czy na scenie Radia Lublin.
Wyjątkowy głos pana Stanisława został utrwalony na płycie Stanisław Fijałkowski z Chrzanowa na Roztoczu. Portret śpiewaka, wydanej w 2011 r. przez wydawnictwo In Crudo. Wyboru nagrań, opracowania i redakcji podjął się Remigiusz Mazur-Hanaj. Jest to pierwsze w dyskografii polskiego folkloru muzycznego monograficzne wydawnictwo poświęcone pojedynczemu wokaliście ludowemu.
Świadectwem jego ciekawego, „śpiewnego” życia niech będą fragmenty jego wypowiedzi pochodzące z wielu naszych rozmów, zapisanych podczas wspólnych spotkań, czy to w jego malowniczym domku w Chrzanowie, czy przy okazji warsztatów, festiwali, koncertów, w Janowie Lubelskim, Lublinie, Kazimierzu…
Jestem człowiek przedwojenny
Proszę Państwa, nazywam się Stanisław Fijałkowski, urodziłem się w Chrzanowie i tu mieszkam do tej pory, w Chrzanowie, bo najlepiej mieszkać w tym miejscu gdzie się urodziłem. Jestem człowiek przedwojenny. Uczęszczałem do szkoły, od pierwszej do piątej klasy przed wojną, w piątej klasie zastała mnie wojna. No i pamiętam do dziś jakie byli nauczyciele. Byli to różni ci nauczyciele, raczej dobrzy, ale było trocha polskich, trocha Ukraińców, trocha Niemców. No tak było. A żeby nie być gołosłownym to Niemiec to się nazywał Kośla, z Ukrainy to się nazywali Imiajnikowie jacyś, małżeństwo. Kierownik szkoły to nazywał się Romaniuk, Niemcy go zamordowali później, który wybudował szkoła u nas. \
Byłem takiem uczniem średniem, nie byłem jakimś tam bardzo dobrym uczniem i uostatniem takim nie byłem. Było tam troszka trójek, troszka czwórek, to piątka się jaka trafiła. Z matematyki to sobie dawałem bardzo dobrze rade, a tak to byłem takim średniem uczniem. A na śpiewie, no to jako dzieciak od pierwszej klasy no to byłem prymusem.
W czasie wojny, no cóż, zaczęliśmy chodzić do szkoły, przyjechali Niemcy, zamieszkali w szkole, a my do domu wszyscy. Później tam trochę taki nauczyciel się znalazł co kilkudziesięciu chłopców nas tak potajemnie troche pouczył, ale też później śmy to skończyli, bo prawdopodobnie był ten nauczyciel przeskarżony do Niemców i skończyliśmy to.
No a wojne, niech Bóg zachowa od wojny na świecie, bo pamiętam bardzo dobrze, miałem możność nawet widzieć, chociaż to było nie bardzo przyjemne, jak strzelali Niemcy. Tu moja somsiadka, tak niedaleka, kobieta Bogu ducha była winna, szli, spytali się gdzie jest somsiad, ona mówi, że nie wie, a to zaczęli bić, później wzięli na samochód, wywieźli za gmina, zastrzelili. Tak, że hitlerowcy jak przyjechali to już było strasznie, No i nie ma to o czym więcej mówić, bo jak sobie przypominam to strach.
Skończyła się wojna, nastała wielka radość, cieszyli się młodzi, starzy, jaki żywy, w tem czasie, pomimo, że to jeszcze były biedne czasy, bo Niemcy obrabowali, pozabierali konie, bydło, tak że bida była, ale cieszyli się wszyscy, od najmłodszych do najstarszych ludzi.
Jak to było wesoło
No, przyszły moje młode lata, młodzieńcze, szesnaście, siedemnaście, osiemnaście lat, zorganizowaliśmy Straż. Tam już było nam wesoło, robiliśmy zabawy, tańce, po kolędzie śmy chodzili, kilkanaście lat. Jak to było wesoło. Od Bożego Narodzenia do Nowego Roku, chodziło się, śpiewało się, przedstawiało się, no Heroda, czy Krakowskie Wesele i takie kolędy śpiewało się dziewczynom. Po prostu ludzie nie mogli się tym tygodniem czasu nacieszyć. Wszyscy czekali jak kolędniki przyjdą, jakie przyjdą, czyje to. A co wieczór potańcówka w mieszkaniach. Na skrzypeczkach muzykant grał, a dziewczyny, chłopcy tańcowali i dorośli przychodzili też potańcować. Były to czasy takie, jak to się mówi, ta pokuta się skończyła, tera nastała wolność. Nie było tak bardzo dobrze, ale już było dobrze, bo była wolność. Nie trza było już zatykać uokien, samolotów się nie trza było bać, nic, było to bardzo dobrze, no i uważam, że ta wolność do dziś dnia jest.
„Herody”
Herody były. No to normalnie, tak jak to gdzieś w Piśmie Świętym, czy w Jewangelii pisze, że jak się narodził Pan Jezus, no i Herod zaraz się pogniwoł, wydoł rozkaz, żeby dzieciaki wymordować, że trzej królowie przyszli, tego króla nowonarodzonego odwiedzić. Był Herod, był syn, który został zamordowany przez tych żołnierzy, no był feldmarszałek, który sługa Heroda, trzej królowie byli, był Żyd, była śmierć, był diabeł, był anioł – takie te postacie. Jedenaście osób to przedstawiało i wszyscy mieli w pewnym czasie swoje to wystąpienie. Jak na przykład Heród wydał rozkaz, żeby wymordować dzieci to później feldmarszałek przynosi główka na szabli i Herodowi pokazuje, że rozkaz spełnili i „Oto masz główka swojego syna”. To Heród wtedy wydał skrucha, że to pozwolił swojego syna zamordować. Ale jeszcze przed tym no to wzywał Żyda, żeby to co Żydzi mieli w tych swoich pismach, co to uo tem nowonarodzonym królu żydowskiem. No ten Żyd przychodził i tłomaczył mu, że to pisze, że przyjdzie taki król, że uun będzie zamordowany Heród i tak dalij. I on się z tego strasznie pogniwoł i kazał te dziatki to wymordować. No ale ten Żyd to już takie trocha tam było, no troszka takiego śmichu, takiego trocha i jego ruchu. No później przychodzi śmierć, już panie, z kosą, no diabeł, że znowu dusza weźmie jego. On się aż do anioła zwraca Heród, żeby go ratował. Anioł mu uodpowiada, że: „Otóż królu Herodzie, upominałam Cię nieraz, że stracisz berło i korona, a teraz cię czeka śmierć nieutrapiona”. „Idź precz aniele, nie mów do mnie wiele. Mam dużo srebła i złota, od śmierci wykupić się mogę”. Takie to były te różne, no i w końcu znowu te triumfalne takie śpiewy i później podziękowanie, też w takim chórze, gospodarzowi za kolęda, którą tam dał. No i jeśli tam panienka była no to trza było jej kolęda zaśpiwać, później zatańcować. Ale jeśli widziało się gdzieś, że gospodarz jest jakiś taki, no, bogatszy trochę, taki życzliwszy, to trzeba było coś i gospodarzowi zaśpiewać, bo kolędniki już były głodne. To trza było coś podgadać, żeby dali zjeść coś, a nawet i wypić czasami, no i trza było tam zaśpiewać „Panie Gospodarzu”:
Panie Gospodarzu masz w domu gości
Przyjmij nas do siebie, do jegomości
Przyjmij nas tu po kolędzie
Tobie stale śpiewać będziem
W twojem majątku, w twojem majątku
Pani Gospodyni bądź dla nas szczera
Daj nam talerz masła, a drugi sera
Talerz sera, talerz masła,
Będziesz kolędników pasła
U siebie w domu, u siebie w domu
A więc zaśpiewajmy wszyscy nabożnie
Aż się nam upiecze pieczeń na rożnie
Pieczeń, pieczeń i kiełbasa
Gorzaliny cała flasza
Będziemy jedli, będziemy pili
No i gospodarz, to na honor mu się wlazło, tapu, tapu i poszedł do komory, a gospodyni gdzieś tam, jakiejś kiełbaski, coś tam, jakichś pierogów, pokrajała, no i wypili po kielichu, ukąsili, podziękowali no i poszli.
To były takie domowe śpiewaki
Pochodzę może z takiej rodziny, co mieli ładne głosy, śpiewali. Najprzeważniej mamusia i ciotki, i wujki nawet, tylko to były takie domowe śpiewaki. Ja jako mały chłopiec to tak słuchałem, to nie mogłem się tak, no tak ponasłuchać, takie ładne mają głosy, tak ładnie śpiewają. Ale tak gdzieś, żeby w kościele, gdzieś tak wystąpić, to nie, na weselach też nie, a tam inni to śpiewali tak na weselach, darli się, a z tyj mojej rodziny to tam takie wszystko to było spokojniutkie, takie cichutkie. Ale w domu no to tam jakieś piosenki, a nawet pieśni, czy przypuśćmy w Adwencie to cały Adwent to kolędy śpiewali, po Bożem Narodzeniu, czy na przykład w Wielgim Poście, to już te wielgiepostne takie te pieśni piękne. To tak melodyjnie to, mnie się tak to podobało, bo chociaż słyszałem coś to takie, nie było takiego ładnego głosu, a tutaj w domu był taki ładny głos.
Jak każda mama, tak moja mama, no jak to się mówi, cały świat to widziała tylko we mnie. No miała syneczka, prawdopodobnie byłem zdrowy chłopaczek, śmiały, odważny. Mówiła jeszcze mi mama, że jak mi śpiwała tam jakieś kołysanki to i jo śpiwołem, w kolibce już tam, coś żem se mruczał i usypiołem. No to jakiś śpiwoczek będzie, bo jak zacznie śpiwać to usypia. Moja mama, no jak każda mama, dbała o mnie bardzo, dobra była. Dobra była, aż może za dobra.
Wszyscy śpiewali, i młodzi i starsi
No z tem, no z tem śpiewem to tak jak mówię, że no uod małego dziecka to lubiałem śpiewać, no później w szkole śpiewałem. Później tak jak przyszła ta piekielna wojna to ten śpiew tak ustoł, no bo to człowiek tak żył pod tem strachem, a już po wyzwoleniu no to ten śpiew był już taki nieukojony, no i wszyscy śpiewali, i młodzi i starsi, ji wesela, no i w kościele i różne kopmanje. I różne majówki uodprawiali na uogrodach ludzie. Tam jakiś stoliczek postawili, uobraz Matki Boskiej tam, pomodlili się, pośpiewali coś do Matki Boskiej, a później w końcu jakieś piosenki. Obieraczki były tak zwane, kapusta się obierało, dziewczyny przyszły, chłopaki wynosili te liście, te głąby, a dziewczyny te kapusta obierały, później kolacja, no i po kolacji, a w tym czasie właśnie nie przestawali śpiewać. To byli z jednej górki chłopaki, tam z drugij, tam z trzeciej, każdy coś innego umioł, coś innego. Uczyli się wszyscy, śpiewali, a ja że lubiałem to śpiewanie to podłapywałem to śpiewanie no i już to mi w tej głowie tam gdzieś się zakodowało, tak że lubiałem śpiewać. No późnij już jako chłopak, no jako kolędnik ten śpiew. No w straży, maszerowaliśmy tam i po swojij wiosce i tam na uobce wioski śmy chodzili na te zabawy strażackie, bo zapraszali jedni drugich, to znowu śpiewało się. Tak, że ten śpiew tak mi to wszedł w życie.
Troszka tak sfolgowałem jak się ożeniłem, bo tu już było, tu byłem no po prostu biedny taki chłopak, tu trza było się dorabiać na wszystkie strony, a ja teściowej powiedziałem, bo jak mnie się zapytała jak ja myśla żyć, powiedziałem, że ja na kamieniu się dorobia chleba. No i trzeba było się za ten kamień brać późnij, no i tak, wszędzie, i za gospodarka i za majsterka i za furmana, w końcu za urzędnika, do GS-u, no poszedłem na taki kurs, prezes mnie wyprawił, agronom taki wiejski, no tam przez dwa tygodnie byłem na tym kursie, zdałem na pięć.
Wesoło śmy tu żyli
Byłem szczęśliwy. Była żona jedna z lepszych dziewczyn w tamtym czasie, jedna z lepszych. Nie była może pierwsza na Chrzanów, ale było takich ze trzy, cztery może, co tak się równali, a reszta to były takie różne te dziewczyny. Była urodna. Rodzina była tamta z jej strony bardzo dobra, tak mnie tam przyjęli za swojigo, że na sto procent. Żyliśmy dobrze, zgodnie, i tak byłem zadowolony, bo żona taka jaka chciałem sobie wybrałem. No i do tygo bogata, bo prawie sześć morgi ziemi miała w ten czas. To było coś. To jak dwie morgi miała dziewczyna to już było coś, a ja tu taki ni stąd się wzion, ni stamtąd się wzion. Oj jak dosłyszeli zapowiedzi ludzie to, oj nie jeden kręcił głowo, a chłopaki podbijały: „Co ty Stefka robisz? Za kogo ty idziesz? Za dziada? Ja mam sześć morgi, ja mam osiem…”, a ja miałem tylko trzy. Tylko trzy no i nic więcyj, nic, ani konia, ani woza, nic, tylko trzy morgi i mama. No i później się pomalutku tak dorobiłem tego chleba, tak, że wychowaliśmy trzy córki i jak mógem średnie wykształcenie dałem im, dopomagałem dużo, też tygo majątku trocha żem zrobił, podawałem, wywianowałem, tak jak prawdziwy ojciec, wywianowałem dobrze, pomagałem, cieszyli się, wesoło śmy tu żyli.
Co człowiek robi to musi to pokochać
Że tam to zamiłowanie jest trocha do tego śpiewania no to jest prawda. Jak to już nieraz tak podkreślałem, że co człowiek robi to musi to pokochać. Tak jak mąż pokocha żonę i tak ją tam trzyma później tak całe życie, czy to warsztat pracy jaki ktoś pokocha, czy tam muzyka, czy tego, tak i ten co pokocha śpiew, no to to kocha. I teraz jak coś w radio słysza czy w telewizji i to co mi się podoba no to chętnie posłuchom. Nawet coś tam nieraz podłapia z tego, z tego folkloru. No i takie to jest życie tego człowieka, co pokocha śpiew i jak mówie czy ten muzykant, czy ten stolarz, czy ten jakiś bajarz, co tam coś tam pokocha, to to lubi, tak jak ja to lubie. I teraz no porostu jeszcze słucham radia, o godzinie piątej, to już teraz Kielce grają, śpiewajo, później Rzeszów, słuchom, śpiewajo, to już wszystko folklorystyczne rzeczy, to lubie to słuchom, a już ten jak zaczną takie nie wiadomo co, to gniwom się na to, wyłączam, nie słucham, a jeszcze w tych uobcych językach to już pożal się Boże.
Tam uod czasu do czasu to ja sobie jakieś tam, te piosenki mam popisane, trocha tytuły, i tak dalej, no to sobie tam przeglądom, pośpiewom sobie coś tam, ponucę. Jakieś tam piosenki. najprzeważniej to takie te stare. Dużo tak mi się to podoba tych piosenek takich partyzańskich z dawnych lat, no nawet patriotyczne piosenki, czy takie wiezienne piosenki, bo tak, tak to umia, wojskowe, takie tam różne pioseneczki to sobie to często, często sobie to śpiewam, no bo co mam robić?
Oj, śpiewałem ja wam tu,
Wyśpiewałem wszystko,
Oj, Staszek mi na imię,
Fjałkowski nazwisko
Nagrody i odznaczenia:
- Nagroda im. Oskara Kolberga „Za zasługi dla kultury ludowej”, 2004 r.
- Nagroda Kulturalna Województwa Lubelskiego, 2009.
Konkursy muzyczne:
Stanisław Fijałkowski zdobywał najważniejsze nagrody na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym, maciejowickich „Powiślakach”, czy Ogólnopolskim Konkursie „Ocalić Korzenie Ojców” w Baranowie Sandomierskim. Na kazimierskim festiwalu dwukrotnie otrzymał Basztę (w 2003 i 2007 r.), dwukrotnie I nagrodę (w 1998 i 2011 r.). Za pieśni sieroce Uważaj ojcze, uważaj matko i Powiadajo ludzie dostał w 1998 r. w Barnowie Sandomierskim I nagrodę. Wielokrotnie wspominał ten konkurs, gdyż był jedynym mężczyzną na baranowskiej scenie. Rokrocznie brał również udział w przeglądzie kolęd i pastorałek w Modliborzycach. W styczniu 2012 „wykolędował” I nagrodę, był to jego ostatni publiczny występ.
Wydawnictwa muzyczne:
- Tabor w Szczebrzeszynie 2008,
- In Crudo 2008;
- Nowa Tradycja 2008 – Festiwal Folkowy Polskiego Radia, Polskie Radio 2009;
- Spod niebieskiej góry – muzyka Roztocza, In Crudo 2009;
- Jest Drabina Do Nieba. Pieśni żałobne i za dusze zmarłych, część druga, In Crudo 2011,
- Na rozstajnych drogach, Szkoła Suki Biłgorajskiej 2012.
Bibliografia i źródła:
- Dahlig Piotr, Stanisław Fijałkowski – śpiewak doskonały [w:] Stanisław Fijałkowski z Chrzanowa na Roztoczu. Portret śpiewaka, Wydawnictwo InCrudo, 2011.
- Graban-Butryn Marta, „Co człowiek robi to musi to pokochać”. Stanisław Fijałkowski – śpiewak ludowy z Chrzanowa (1928–2012), „Twórczość Ludowa” 2012, nr 3-4, s. 16-18.