Twórcy ludowi - Wacław Daruk (1916–2005)

Wacław Daruk (1916–2005)

Proza

Wacław Daruk urodził się 16 października 1916 roku w Trzeszczanach, gm. Mołodiatycze, pow. hrubieszowski, w rodzinie rolnika i kowala. Ojciec pracował w folwarku u Bielskich, lecz wskutek konfliktu z właścicielami przeniósł się w 1918 roku z Trzeszczan do położonych w tym samym powiecie Zadębiec (dawne Zadubie) k. Nieledwi. Po procesie odzyskał tam od „dobrych opiekunów” ojcowiznę i objął kilkumorgowe gospodarstwo; założył także kuźnię. Darukowie żyli jak większość ówczesnych chłopów, tj. „od przednówka do przednówka”, w jednoizbowej chacie.

W 1923 roku Wacław Daruk rozpoczął naukę w szkole powszechnej w Zadębcach, powstałej w przebudowanej oborze dworskiej. Szkołę, chociaż do przekazywania wiedzy służył w niej zazwyczaj sękaty kij nauczyciela, traktował jako miejsce doraźnego odpoczynku. Siedmioletni obowiązek nauczania spełnił w 1930 roku.

Następnie pracował u ojca w kuźni. Od 1932 roku działał w kole ZMW „Siew”, występował w związanym z nim amatorskim zespole teatralnym, uczęszczał na wieczorowe kursy czytania, pisania i rachunków, zorganizowane przez przybyłą na wieś nauczycielkę – Leokadię Pikusińską. Korzystał z założonej przez nią „Biblioteczki groszowej”. Lektura Trylogii H. Sienkiewicza oraz dzieł S. Żeromskiego, K. Dickensa, F. Dostojewskiego, J. Londona, L. Tołstoja, J. Verne’a i E. Zoli znacząco poszerzyła jego horyzonty poznawcze i przyczyniła się do rozbudzenia świadomości społecznej. W 1937 roku został członkiem Stronnictwa Ludowego.

Podczas wojny został zastępcą dowódcy plutonu Batalionów. Po wojnie był także słuchaczem pierwszego powojennego kursu w Uniwersytecie Ludowym w Nierodzimiu, zawarł związek małżeński, zatrudnił się w Zarządzie Powiatowym Związku Samopomocy Chłopskiej w Hrubieszowie, został instruktorem oświaty rolniczej i prezesem Powiatowego Zarządu ZMW „Wici”.

Po powrocie otrzymał etat nauczycielski w szkole dla dorosłych w Hrubieszowie ze skierowaniem do pracy w Uniwersytecie Ludowym Ziemi Hrubieszowskiej im. Stanisława Staszica w Trzeszczanach. Uniwersytet ten zorganizował w przejętym przez władze pałacu po Bielskich i przy udziale Stanisława Gierczaka prowadził w latach 1948-1950 (trzy turnusy). W 1950 roku po ukończeniu kursu w Świdrze rozpoczął pracę w PZU jako inspektor ds. odszkodowań na terenie pow. hrubieszowskiego. W 1957 objął po zmarłym ojcu kilkuhektarowe gospodarstwo w Zadębcach. W 1958 roku pełnił funkcję  sekretarza GRN w Nieledwi. Był prezesem Zarządu Koła Plantatorów Owoców i Warzyw przy Zakładzie Przemysłu Owocowo-Warzywnego w Nieledwi (1959–1976) oraz członkiem Komisji Rewizyjnej Krajowej Rady Plantatorów Owoców i Warzyw (1971–1976). Start w wyborach do sejmu w 1972 roku zakończył się niepowodzeniem. W 1988 roku sprzedał gospodarstwo i zamieszkał w Chełmie, gdzie zmarł 23 lipca 2005. Został pochowany na tamtejszym cmentarzu komunalnym.

Publikować zaczął w latach 1947–1949 w organie PSL „Chłopi i Państwo”, zamieszczając tam informacje obrazujące lata powojenne w regionie hrubieszowskim. Jego felietonistyka rozwijała się od połowy lat 60. XX w. i trwała do początku XXI wieku. Teksty tego rodzaju ogłaszał zrazu w „Tygodniku Kulturalnym” i „Zielonym Sztandarze”, w latach 70. zawitał na łamy „Chłopskiej Drogi”, następnie został niemal stałym autorem „Tygodnika Zamojskiego”. Felietony Daruka pojawiały się również w „Kronice Zamojskiej” i „Przeglądzie Kresowym”. Używał niekiedy pseudonimu „Stary kresowiak”. Pisał m.in. o kulturze ludowej, nurcie chłopskim w literaturze, uniwersytetach ludowych, wypowiadał się na tematy rolnicze, społeczne i polityczne, przypominał sylwetki postaci związanych z ziemią hrubieszowską.

Swoje doświadczenia życiowe wykorzystywał w przekazach wysyłanych na różne konkursy. Wziął m.in. udział w konkursie CRZZ „Jaką przeszedłem drogę”, konkursie Zakładu Historii Ruchu Ludowego NK ZSL i tygodnika „Orka” poświęconym uniwersytetom ludowym oraz konkursie „Chłopskiej Drogi” na wspomnienia chłopów z lat II wojny światowej i okresu powojennego. W 1971 roku otrzymał I nagrodę w konkursie „Producenci owoców i warzyw mają głos”, rozpisanym przez Centralę Spółdzielni Ogrodniczych i „Chłopską Drogę”. W tym roku zdobył też I nagrodę w ogłoszonym przez Polskie Radio konkursie oceniającym audycje o tematyce rolniczej.

Niektóre z tych tekstów zamieszczono w wydawnictwach zbiorowych, np.: Moja droga do uniwersytetu ludowego, wybór, oprac. i wstęp S. Dyksiński, Warszawa 1967; Moje pierwsze kroki na ziemi, wybór i oprac. J. Grzybczak i in., posłowie B. Gołębiowski, Warszawa 1969; Wspomnienia chłopów z lat 19391948, t. 3: Gotuj broń, wybór i oprac. W. Chodorowska i in., Warszawa 1969; Moja działalność w kółkach rolniczych, wybór Cz. Grzegorski i Z. Markowicz, Warszawa 1973; Czas dokonany. Mój udział w tworzeniu i utrwalaniu władzy ludowej na Lubelszczyźnie, wstęp, wybór i oprac. I. Caban,  Lublin 1977; Jaka jesteś gmino…, praca zbior. pod red. L. Sobierajskiego, posłowie D. Gałaj, Warszawa 1980. Z kolei wystąpienie na sesji popularnonaukowej zorganizowanej w 1969 roku przez NK ZSL, ZG ZMW i PAN ukazało się w pracy Pół wieku pamiętnikarstwa, wybór i oprac. S. Adamczyk i in., słowo wstępne F. Jakubczak, Warszawa 1971

Poza wymienionymi czasopismami i gazetami teksty Daruka m.in. publikowały: „Biuletyn Informacyjny Stowarzyszenia Twórców Ludowych”, „Biuletyn Towarzystwa Regionalnego Hrubieszowskiego”, „Gromada – Rolnik Polski”, „Kronika Tygodnia”, „Polityka”, „Wieści” i „Zarzewie”.

Wybrane opowieści wspomnieniowe, wierzeniowe, obyczajowe i anegdotyczne ogłoszono w antologiach: Drzewo życia. Antologia prozy ludowej Zamojszczyzny, zebrał, oprac., wstępem i notami biograf. autorów opatrzył D. Niewiadomski, grafiki A. Przybysz, Lublin 1997 oraz Pobożnych diabeł kusił. Antologia nadnaturalnej prozy ludowej, zebrał, oprac., wstępem i notami biograf. autorów opatrzył D. Niewiadomski, Lublin 1998.

Wacław Daruk jest jednak przede wszystkim znany jako autor książek: Bez głaskania po głowie. Wspomnienia, przedmowa E. Jagiełło-Łysiowa, Warszawa 1973, 19872 (II wyd. z przedmową F. Jakubczaka); Dziennik jednego roku, wstęp Z. Grzelak, Warszawa 1975; Stąd nasz ród. Wieś hrubieszowska: wspomnienia, spostrzeżenia, myśli, Lublin 1984 oraz Na zdrowy rozum. Zbiór przysłów ludowych i powiedzeń obiegowych używanych na Lubelszczyźnie, wybór, oprac. i posłowie D. Niewiadomski, Lublin 2003 (Bibioteka „Dziedzictwo” STL, t. 47). W rękopisie pozostało wiele tekstów wspomnieniowych, zawierających również bogaty materiał etnograficzny, m.in. Pod kaleniczną strzechą, Przeciwko wiatrom, W cieniu polnej gruszy, W zakolach granicznej rzeki.

O życiu i twórczości Daruka m.in. pisali: A. Ryczaj, Sól ziemi naszej, „Nowe Książki” 1975, nr 17, s. 66–68; K. Koźniewski, I bez księdza wiemy, kiedy jest niedziela, „Polityka” 1976, nr 14, s. 15; L. Szymański, Od Kraszewskiego do Daruka, „Gromada – Rolnik Polski” 1976, nr 55, s. 8; Z. Kazimierczuk, Daruk, „Tygodnik Zamojski” 1979, nr 5, s. 6; H. Murza-Stankiewicz, Będziesz zawsze w moim niebie, „Literatura” 1980, nr 38, s. 3–4;  J. Byra, Niepokorny z Zadębców [sic!], „Tyg. Zamojski” 1986, nr 51–52; H. Sanecki, Uprawianie ziemi i słów. Rozmowa z Wacławem Darukiem rolnikiem-literatem z Zadębiec k. Hrubieszowa, „Sztandar Ludu” 1987, nr 201; W. Kaźmierczak, Czas na przebudzenie. Rozmowa z pisarzem chłopskim Wacławem Darukiem, „Tyg. Zamojski” 1988, nr 47, s. 1, 5;  J. Woźnica, Wacław Daruk – życie i twórczość, „Region Lubelski” 1988 (wyd. 1991), r. 3(5), s. 173–182; M. Parol, Wacław Daruk, „Magazyn Kresowy” 1993, nr 1, s. 7. Biogram Daruka zamieszczono z kolei w Słowniku biograficznym działaczy ruchu ludowego, oprac. redakcyjne haseł J. Dancygier i in., Warszawa 1989, s. 82.

Książki Wacława Daruka charakteryzuje współistnienie żywiołu autobiograficznego i historycznego. Ujęcia synchroniczne przenikają się ze wspomnieniami. Czas przedstawianych wydarzeń mieści się w przedziale od lat 20. XX wieku do „dekady gierkowskiej” (1971–1980), ze szczególnym uwzględnieniem jej „świetlanych” początków. Przestrzeń opisu ogranicza się do rodzinnej wsi autora – Zadębiec i pow. hrubieszowskiego. Miejscowości spoza tego obszaru jawią się wówczas, gdy wiążą się z biografią pisarza.

Narracja przybiera często charakter retrospektywny bądź dygresyjny, w głównym toku pojawiają się nierzadko przekazy zaczerpnięte z chłopskiego folkloru, np. opowieści wierzeniowe, anegdoty i „historie z życia”. Poznajemy popularne w środowisku autora przysłowia, porzekadła i przepowiednie pogody. Nie brak partii dialogowych. Zaznacza się skłonność do refleksji, rozmyślania przeważają nawet niekiedy nad faktami. Pisarz nie stroni także od oceniania rzeczywistości, czemu towarzyszy skłonność do moralizowania i pasja publicystyczna. Wieś i swoje życie prezentuje ze świadomością egzystowania na przełomie tradycji i nowoczesności. Stara się oddać klimat i koloryt dawnej wsi oraz jej współczesność. Jego twórczości przyświeca dewiza, że „Życie chłopa na roli, dzielone pomiędzy pług i pióro, też może być ciekawe, zwłaszcza chłopa, któremu dane było uczestniczyć w przechodzeniu z jednej epoki w drugą”13.

Autobiografia Bez głaskania po głowie spotkała się z przychylnym przyjęciem krytyków i czytelników. Jest to summa dotychczasowego życia Wacława Daruka. Prócz tego ukazuje on ukształtowaną na osnowie kultu ziemi mentalność chłopską.

Z jeszcze większym uznaniem przyjęto Dziennik jednego roku – książkę powstałą w rezultacie konkursu tygodnika „Zarzewie” na obejmujący 1972 rok zapis życia codziennego. Przedsięwzięcie zyskało poparcie ZG ZMW oraz Wydawnictwa „Książka i Wiedza”, a jury pod kierunkiem prof. Władysława Markiewicza z PAN przyznało I nagrodę Wacławowi Darukowi. Ogłoszony w 1975 dziennik otrzymał też nagrodę LSW za najlepszą książkę roku i nagrodę tygodnika „Polityka” (1976). Publikację ocenił nader pozytywnie Jarosław Iwaszkiewicz.

Przekaz Wacława Daruka, utrzymany w ścisłej formule dziennika, jest  wyjątkowym zjawiskiem w pisarstwie ludowym. Mogę tu jedynie wymienić traktujące o latach 1928–1992 imponujące dzieło Władysława Kuchty Twardą chłopską ręką. Kronika mego życia (t. I–III, Lublin 2000, 2001, 2007) oraz diariusz Józefa Chojnackiego Zastałem piękny świat. Dzienniki 19912000 (Lublin 2018). Warto także wspomnieć o ograniczonym do miesiąca dzienniku Stanisława Buczyńskiego Miesiąc mojego życia. Styczeń 1962 roku („Twórczość Ludowa” 1993, nr 1–2).

(Donat Niewiadomski)

Wacłąw Daruk – Ostatnie manewry
(tekst na podstawie rękopisu)

Był czas żniwny. Wprawdzie przewaliły się już roboty, lecz tu i ówdzie widniały jeszcze poletka owsa i późnej pszenicy jarej. Zwożono jeszcze resztki zboża do stodół lub stawiano sterty. Co zapobiegliwsi orali świeże ścierniska. Słońce ustawione na długą pogodę, dopiekało żniwnym żarem, a parna i bezwietrzna aura nie znamionowała niczym końca lata. I to mimo klekotu gromadzących się do odlotu za morze bocianów, i jakiegoś nieokreślonego smutku niosącego przeczucie nieszczęścia.

Tymczasem wśród pól zwolnionych z kłosistych plonów pomykały ostrym kłusem patrole kawaleryjskie, co było widomą oznaką odbywających się w pobliżu Bugu manewrów wojskowych. W Łokaczach i przyległych okolicach na wołyńskiej równinie postanowiono bowiem ukazać sprawność bojową pułków Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Leśne tereny, a nade wszystko bliskość rzeczki Ługi i znacznie szerszego Bugu, stanowiły idealne warunki dla przeprowadzania leśnych podchodów i przepraw końmi wpław przez rzeki.

2 Pułk Strzelców Konnych z Hrubieszowa zbierał tu wszelkie możliwe laury w potyczkach, podchodach i improwizowanych natarciach. Jego szwadrony sprawdzały się w obronie i ataku. Ale pułk miał się tu sprawdzać nie tylko na polu wojskowym. Chodziło też o to, by przeprowadzane na tak szeroką skalę manewry unaoczniły miejscowej ludności potęgę oręża polskiego. Zakwaterowanie wojska w wołyńskich wioskach miało zaś wcielać w życie hasło jedności narodu.

W trakcie manewrów rozkazem dziennym dowódcy pułku wyróżniono pluton z pierwszego szwadronu, w którym służył plutonowy Wantuła. Żołnierzy pochwalono za najlepszą w pułku sprawność wojskową oraz dbałość o konie i sprzęt. Pech jednak sprawił, że niebawem dowódca szwadronu wezwał do służbowego raportu dziesięciu strzelców z tego plutonu. Okazało się bowiem, że w ramach niedzielnej przepustki mieli oni dokonać pogromu na wiejskiej zabawie w jednej z okolicznych wiosek. Ale wszyscy wezwani przed oblicze rotmistrza Glassera wykazali się niezbitym alibi.

Wtedy rotmistrz, który dobrze znał swoich ludzi, postanowił zebrać cały pluton i tak przemówił do żołnierzy:

– Chłopcy, powiem krótko, jesteście najlepszym plutonem w pułku. Wójt we wsi, gdzie wojsko rozpędziło zabawę i poturbowało jego syna, złoży w tej sprawie skargę. Przepustki na niedzielne wyjście otrzymali jedynie żołnierze z waszego plutonu. Ktoś tu coś mąci. Albo wójt kłamie, albo ktoś się podszywa pod wasze dobre imię, skoro nikt z was nie wstąpił na zabawę. Jest i trzecia możliwość. A to ta, że wśród was są tchórze, łajzy i gówniarze niegodni miana kawalerzysty. Tacy, którzy się boją przyznać do swoich czynów.

Jeszcze rotmistrz nie skończył przemowy, gdy z szeregu wystąpił plutonowy Wantuła, a za nim dwu strzelców konnych. Wantuła rzeczowo przedstawił przebieg zajścia. Stwierdził, że w trzech wystąpili w obronie honoru munduru, który znieważyli cywile. W trakcie tańca – meldował plutonowy – padł z sali w stronę orkiestry okrzyk tegoż właśnie wójtowego syna, aby zagrała marsza pożegnalnego dla śmierdzących gnojem kobylich synów. Więc wyszliśmy drzwiami, a nie nasza już wina, że towarzystwo, podnoszące rękę na żołnierzy, powyskakiwało wywalonymi oknami. Po czym plutonowy poprosił o ukaranie i odmeldował się zgodnie z przepisami.

Okazało się, że to właśnie oni po niedzielnym capstrzyku wyszli cichutko z koszar przez dziurę w drucianym ogrodzeniu i tak też wrócili po niefortunnej zabawie.

– A więc to tak bohaterowie nocnych hulanek – zagrzmiał rotmistrz. – Za samowolne opuszczenie koszar po pięć dni aresztu średniego. A za odwagę, obronę munduru i przyznanie się do winy moje uznanie i pochwała warta urlopu. Ale nie będzie urlopu, bo zwalniam was od kary. A wami Wantuła zaopiekuje się jeszcze „troskliwie” porucznik – dowódca plutonu. Spocznij! Rozejść się!

Pech nie opuszczał jednak na manewrach owego plutonu.

Właśnie ciepła noc sierpniowa rozbrzmiewała w Łokaczach w takt pułkowej orkiestry tonami polek, oberków i walców, wywijanych przez wojsko i młódź miejscową, gdy to się stało… O brzasku dnia zgłosił się na kwaterę rotmistrza mizerny chłopina i oświadczył w swej wołyńskiej mowie, że mu polskii wojaki skrały fasku masła. Gdzie, jak, co, kiedy, którzy? Dziesiątki pytań. Konsternacja. Piekło na ziemi. Przecież przy tych zabudowaniach na uboczu osady stały czujki i warty zgodnie z wymogami.

A co się okazało? Otóż, z murowanej piwnicy, zamykanej na masywną kłódkę w dębowych drzwiach, zniknęła zawartość faski. A było to masło zaprawiane kminkiem – zapas dla całej rodziny na wypadek wojny. Po prostu, przepadło wszystko jak kamień w wodzie.

– Gdzie masło – ryczał rotmistrz nad wyprężonym jak struna plutonem. – Zgnoję! Wyduszę! Gdzie masło?

– Nie wiem, panie rotmistrzu – odpowiadał każdy zapytany po kolei żołnierz.

– Sprowadzić żandarmerię i przy poszkodowanym dokonać rewizji w całym plutonie – zarządził twardo dowódca.

– Czy ci żołnierze byli w obejściu – spytał raz jeszcze rotmistrz chłopa.

– Tak panoczku – padła odpowiedź.

Mimo jednak dokładnego przeszukania juków przy siodłach niczego nie znaleziono. Skobel w drzwiach był nienaruszony, kłódka zamknięta, a wewnątrz piwnicy nie odkryto żadnych śladów. Cóż, kiedy niedokładnie wyczyszczona z masła faska świadczyła o kradzieży.

Po kilku dniach rotmistrz, który wcale nie uwierzył w niewinność swoich wojaków, zapytał na osobności plutonowego Wantułę:

– No, powiedzcie teraz szczerze, jakżeście to zrobili?

– Chłopcy wąskim kominem wylotowym spuścili do piwnicy na połączonych pasach żołnierskich najszczuplejszego spośród siebie. W dodatku był od bez ubrania i boso. Ten już na dole odbierał od kolegów pojemniki blaszane od gaz masek, napełniał je masłem z faski i przyczepione do pasów odsyłał na górę. Później zaś wyciągnęli go też pasach, a jego bose stopy nie zostawiły żadnego śladu na ceglanej posadzce.

– A jak to potem ukryliście – dopytywał rotmistrz.

Znowu w tych pojemnikach blaszanych do gaz masek – odparł pewny swojego szefa stary wyga. – Po prostu, chłopcy wyjęli przecież już wcześniej maski gazowe z pojemników. Po akcji założyli je za paski spodni, metalowe pojemniki na maski pozostawały opróżnione, ukryli więc w nie masło. Pojemniki te zgodnie z regulaminem przypięli do szerokich pasów żołnierskich opinających mundury i tak stanęli do rewizji.

Niebawem pułk zakończył manewry i udał się na stację kolejową w Hrubieszowie, skąd przez Częstochowę wyruszył na wroga. W walce z Niemcami zaznał chwały pod Mokrą i Kamieńskiem, przeżył tez dni klęski.

Galeria prac